Start Namysłów
Zaloguj Zarejestruj

Logowanie do konta

Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zapamiętaj mnie

Stwórz konto

Pola oznaczone gwiazdką (*) są wymagane.
Imię *
Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zweryfikuj hasło *
Email *
Zweryfikuj email *
Captcha *

Pod ścianą

Odsłony: 500

Z wyjazdu do Starowic Dolnych piłkarze Startu nie przywieźli do domu dobrych wspomnień. Nasz zespół pojechał na trudny teren faworyzowanego LZS-u, ale mimo podjęcia rękawicy, nie miał finalnie zbyt wielu argumentów do tego, aby skutecznie powalczyć o punkty. W największym stopniu utrudniliśmy sobie walkę nie tyle grą, co boiskowym zachowaniem, które skutkowało tym, że przez niemal godzinę graliśmy z rywalem w dziewięciu przeciw jedenastu. No, a wiadomo, że w futbolu przewaga dwóch graczy, to handicap, który rzadko nie jest wykorzystywany. I w tym przypadku było podobnie.

Zanim zaczął się mecz, najpierw nad Starowicami przeszła potężna ulewa. W efekcie przez długi czas oglądaliśmy rywalizację żywcem wyjętą z kultowego pojedynku Polaków z Niemcami podczas Weltmeisterschaftu 1974. Błyskawicznie pojawiło się sporo kałuż na murawie, w których piłka oczywiście się zatrzymywała i przez to obie ekipy warunki do gry miały fatalne. Mimo to pierwsi pod bramką przeciwnika pojawili się namysłowianie. W 7’ do wybitej na 35 metr futbolówki dopadł Jakub Kowalczyk, kątem oka zauważając mocno wysuniętego golkipera. Ale próba jego zaskoczenia okazała się nieudana. W odpowiedzi (9’) gracze Startu popełnili błąd w kryciu we własnej szesnastce i w efekcie do piłki na 10 metrze doszedł Nowosielski i strzałem po długim rogu pokonał Daniela Spedę. Szkoda, że w tych warunkach straciliśmy gola z wyżej notowanym przeciwnikiem, bo odrabianie strat to zawsze niełatwe zadanie. Rywale stopniowo zyskiwali przewagę w polu. W 12’ ponownie groźnie zrobiło się na naszym przedpolu. Tym razem Mateus Santos da Gama doszedł do zgranej głową „kuli”, znajdując się sam na sam ze Spedą. Nasz golkiper sięgnął jednak piłkę po jego sprytnej podcince i najskromniejsze prowadzenie LZS-u wciąż było faktem. Poważne problemy zaczęły się w naszym zespole w 26’, po tym jak Mirosław Kobierski zobaczył drugie „żółtko” i zmuszony został przez arbitra do przedwczesnego prysznicu (w 10’ złapał naiwną żółtą kartkę, z kolei w 26’ niepotrzebnie łapał za rękę uciekającego mu przeciwnika w okolicach szesnastki i stąd czerwona kartka przed jego oczami). Mimo gry w dziesięciu, w 29’ stworzyliśmy zagrożenie pod bramką starowiczan. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Łukasza Szpaka, na bramkę główkował Kamil Smolarczyk, ale Fesser pewnie pochwycił futbolówkę w rękawice. Gorzej, że kolejny cios spadł na nas w 33’, gdy czerwony kartonik zobaczył Wojciech Czech! Nieco po ponad półgodzinie gry zostaliśmy na murawie w dziewiątkę, choć nasi chłopcy protestowali przeciwko pochopnej ich zdaniem decyzji arbitra. O co poszło? A o to, że po faulu sędzia podyktował rzut wolny dla Startu. Dodajmy po faulu właśnie na W.Czechu, który wylądował w kałuży, krzycząc „bajoro jeb…”. Pan w czerni usłyszał jednak inaczej (jako „frajerze jeb…”) i dlatego wzniósł „czerwo” w górę. Ale starając się zachować obiektywizm, trochę to dla nas nielogiczne, bo przecież z punktu widzenia faulowanego zawodnika trudno mieć pretensje do arbitra, że ten odgwizduje rzut wolny na jego i jego drużyny korzyść… Ostatecznie stanęliśmy pod przysłowiową ścianą i brutalnie rzecz ujmując, od 33’ minuty chodziło tylko o to, aby mecz nie zamienił się w jednostronną egzekucję. De facto Startowi nie pozostało nic innego jak wycofać się głęboko na własne przedpole i próbować rozbijać niechybne ataki gospodarzy, aby nie tracić kolejnych goli. Tylko w ten sposób można w futbolu minimalizować skutki potężnych ubytków kadrowych w trakcie gry. I trzeba przyznać, że w powyższych okolicznościach całkiem nieźle to wychodziło. Potwierdzeniem tego fakt, że jedyną groźniejszą sytuację LZS przed przerwą stworzył jeszcze w 40’, gdy Hascak potężnie uderzył z 30 metrów, ale Speda zdołał przepchnąć futbolówkę nad poprzeczką.

Po zmianie stron miejscowi jeszcze wyraźniej prowadzili grę, narzucając – co zrozumiałe – swoje warunki gry. Ale mimo kilku dobrych okazji, długo nie mogli złamać oporu broniących się ofiarnie czerwono-czarnych. W 50’ oglądaliśmy dobrą interwencję Spedy, który odbił uderzenie wchodzącego prawą stroną szesnastki Ściańskiego. Dodajmy, że odbitą piłkę asekuracyjnie sprzed bramki wybił jeszcze Żołnowski. Niebawem (55’) oko w oko z naszym „goalie” stanął ponownie Ściański, ale tym razem atakujący LZS-u uderzył nad poprzeczką. Gospodarze nie zwalniali i w 57’ znów zrobiło się na naszym przedpolu smrodliwie. Tym razem zza szesnastki strzelił Augusto Kaique dos Santos, lecz Speda sparował „kulę” na korner. Nie było też oczekiwanego w Starowicach efektu w 60’ gdy po kontrze strzał z 35 metrów wylądował na namysłowskiej bocznej siatce. Start w tym czasie skupiał się tylko i wyłącznie na destrukcji. Pojedynczy fani z Namysłowa całkowicie jednak rozmieli przyjętą strategię i raczej zmordowani oczekiwali na końcowy gwizdek niż nagły zwrot sytuacji. 67’, to kolejne zagrożenie ze strony LZS-u. Tym razem Nowosielski zdecydował się uderzyć z 20 metrów, lecz „kula” kolejny raz minęła namysłowską świątynię. Podobnie też było w 74’, choć uderzenie miało miejsce z dwukrotnie mniejszego dystansu. Chodzi konkretnie o finalizację akcji miejscowych przez Hascaka, który na 10 metrze przełożył sobie umiejętnie piłkę z prawej stopy na lewą i strzelił – a jakże – nad bramką. Co interesujące, w 80’ przy odrobinie szczęścia mogliśmy wpędzić graczy LZS-u w niezłą frustrację, ale gola nie udało się nam ostatecznie zdobyć. A była na to całkiem dobra okazja, gdy po dośrodkowaniu z wolnego Szpaka, Smolarczyk zagrał odbitą piłkę do Żołnowskiego, a ten poprawił się po pierwszym kiksie i z 8 metrów strzelił w okienko bramki Fessera. Ten jednak stanął na wysokości zadania i nieprzyjemny strzał odbił na korner. Byliśmy w tym momencie blisko remisu, a za chwilę (86’) Hascak emocje soboty zakończył, gdy uderzył płasko po ziemi z 17 metrów w kierunku bliższego słupka i podwyższył wynik na 2-0 dla miejscowych.

Przegrywamy 0-2 w Starowicach, co oczywiście powodem do wstydu nie jest, dodatkowo zważywszy na fakt gry przez godzinę musieliśmy sobie radzić w poważnym osłabieniu. Namysłowskiej drużynie należy się jednak dobre słowo za to, że w takich okolicznościach podjęli walkę, wzajemnie się motywując i kończąc spotkanie z niewielkimi finalnie stratami. Chłopcy sporo się nabiegali, mocno powalczyli, a przecież należy pamiętać, że nasiąknięta murawa sprawy też nie ułatwiała. I za to należy im się szacunek. [MK, KK]

Zaloguj się aby móc dodawać komentarze
Komentarze | Dodaj własne
  • Brak komentarzy