Start Namysłów
Zaloguj Zarejestruj

Logowanie do konta

Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zapamiętaj mnie

Stwórz konto

Pola oznaczone gwiazdką (*) są wymagane.
Imię *
Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zweryfikuj hasło *
Email *
Zweryfikuj email *
Captcha *

Omłot

Odsłony: 3074

 

W Czarnowąsach status quo, czyli znów wróciliśmy do domu z bagażem goli. Porażka 0-4 w pojedynku z tamtejszą Swornicą nie pozostawia żadnych wątpliwości, co do układu sił na boisku. Rywale zasłużenie sięgnęli po pełną pulę, choć paradoksalnie wcale nie zagrali wybitnego spotkania. Na nasz zespól jednak w zupełności wystarczyło. Gorzej, że wróciły do nas zmory, bo była to piątka z kolei porażka w Czarnowąsach, a czwarta z rzędu w wysokich rozmiarach. W trzech poprzednich grach „Swora” demolowała nas wynikami 6-0, 5-1 i 4-0, więc mieliśmy obawy także przed wyprawą sobotnią. Jak się niestety okazało, całkiem słuszne… O tym jak przebiegała rywalizacja najstarszego LZS-u w Polsce z czerwono-czarnymi, piszemy w kolejnych akapitach. Zapraszamy do lektury.

W pierwszym kwadransie spotkania nie działo się na murawie absolutnie nic, co zasługiwałoby na wpis do notatnika. Gospodarze próbowali operować piłką, ale uważnie grający Start nie pozwalał im rozwinąć skrzydeł. Zadziało się dopiero w 16’, gdy po wykonaniu kornera do strzału głową doszedł grający trener Scisło. Uderzył jednak z 8 metrów wysoko nad bramką Nasz zespół odpowiedział w 22’, gdy po wyprowadzeniu akcji P.Pabiniak dograł na prawo do Sarnowskiego, który już w polu karnym próbował podaniem do środka znaleźć partnera. Obrońcy zdążyli mu jednak wybić piłkę spod nóg na rzut rożny, po którym do strzału na linii 16 metrów doszedł Ł.Pabiniak. Kłopot w tym, że futbolówka poleciała nad poprzeczką świątyni Klisza. W 23’ ładny dla oka atak NKS-u próbował sfinalizować Kostrzewa, ale jego próba z 15 metrów okazała się zbyt lekka i nieprecyzyjna. Za chwilę zrewanżował nam się (25’) Scisło, uderzając jednak z 25 metrów wysoko nad namysłowskim prostokątem. Minutę później (26’) Swornica wysłała do nas poważniejsze ostrzeżenie, gdy z rzutu wolnego zacentrował Fiks, a „kula” wszystkich zainteresowanych minęła i o centymetry (na szczęście) minęła także namysłowski słupek. Z kolei w 27’ Filla uderzył z 20 metrów, ale „skóra” po rykoszecie wyleciała metr obok bramki za linię końcową. Trzeciego ostrzeżenia już nie było. W 30’ po sytuacyjnej akcji gospodarzy Filla zdecydował się w polu karnym uderzyć w kierunku dalszego słupka i ku swojej radości to mu się udało, bo Zając został pokonany. Gol skomplikował nam meczowe plany, bo wiązało się to ze zmianą taktyki na bardziej ofensywną, aby cokolwiek punktowego wskórać. W 32’ po rzucie wolnym P.Pabiniak uderzył z powietrza wybitą przez defensorów piłkę, jednak jego próba z 16 metrów poleciała nad bramką. Gorzej, że w przedłużonym czasie gry pierwszej części (45+1’) straciliśmy kuriozalnego gola. Z rzutu wolnego w odległości 17 metrów od bramki uderzył Scisło. Zając zdołał jednak odbić piłkę przed siebie i wypchnąć na korner. Z niego dośrodkowaną piłkę uderzył Bednarski, a nasz golkiper odbił „kulę” do góry po czym wyskakując do niej, właściwie jedną ręką wrzucił piłkę do własnej siatki… Fatalny błąd, który postawił nas pod ścianą, a i mocno podciął skrzydła. Odpowiedzieliśmy jeszcze w 45+2’ gdy Sarnowski zdecydował się strzelić z 14 metrów. Uczynił to jednak bardzo lekko i prosto w rękawice Klisza. A chwilę wcześniej w dobrej sytuacji znalazł się W.Czech, który jednak zamiast strzelić na bramkę, zdecydował się podawać właśnie do „Sarny”.

Do przerwy przegrywaliśmy 0-2, choć długo się na to nie zanosiło. W pierwszym kwadransie cofnięci namysłowianie realizowali taktykę rozbijania akcji rywali. A gdy postanowili zagrać bardziej otwarty mecz, po półgodzinie stracili gola. Gorzej, że w przedłużonym czasie gry sami sobie zafundowaliśmy gola fatalną interwencją Zająca. 0-2 w połowie zawodów na terenie, który wybitnie nam nie leży? To nie zapowiadało się na historię z pięknym zakończeniem…

W przerwie z powodu kontuzji doszło do wymuszonej zmiany i za Rafała Żołnowskiego na boisku pojawił się Kuba Drapiewski. W 49’ pierwsi zaatakowali namysłowianie, jednak strzał P.Pabiniaka z 25 metrów pewnie zatrzymał bramkarz. W rewanżu (55’) Babanskykh doszedł do główki z 10 metrów, ale na szczęście dla Startu, pomylił się o pół metra. W 61’ z powodu urazu boisko tym razem opuścił Sarnowski, zmieniony przez trenera Zalwerta. I w tej samej minucie P.Pabiniak znów próbował swoich sił z dystansu. Kąśliwe uderzenie Klisz odbił nad siebie, ale zdążył w ostatniej chwili doskoczyć do kuli po raz drugi, tym razem wybijając ją z linii bramkowej. Niestety, w 67’ znaleźliśmy się na przysłowiowych deskach, gdy po wymianie kilu szybkich podań Scisło dograł piłkę na 7 metr do M.Ptaka, gdzie ten dopełnił formalności, kierując ją do pustej bramki. W tym momencie było niemal przesądzone, że nic w Czarnowąsach nie ugramy. Fakt, w 68’ P.Pabiniak doszedł do strzału na 17 metrze, jednak „pocisnął” futbolówkę wysoko nad bramką rywali. Tymczasem bledliśmy z każdą upływającą minutą, tak jakby uchodziło z zespołu powietrze i wiara w jakiekolwiek nawiązanie z miejscowymi walki. W 76’ M.Ptak ponownie próbował zaskoczyć Zająca, który zareagował na strzał z 17 metrów odbiciem piłki przed siebie. Start zaatakował w 80’, ale uderzenie z 14 metrów Świerczyńskiego poleciało prosto w ręce dobrze ustawionego między słupkami Klisza. Z kolei w 84’ po stracie futbolówki przez Biczysko w środku pola przeciwnicy momentalnie znaleźli się pod namysłowską bramką, gdzie mocno uderzył Babanskykh. Jednak i w tym przypadku „kula” znalazła się w rękawicach naszego goalie. Rywale skontrowali nas w 87’, gdzie w finalnym momencie Babanskykh zagrał na 12 metr do Filli, a ten lekkim strzałem przy słupku pokonał próbującego interweniować Zająca. Ostatnią akcję meczu także przeprowadzili rezydenci z Czarnowąs. W 90’ na strzał z 20 metrów zdecydował się Babanskykh, lecz mogliśmy odetchnąć bo „piła” pomknęła tuż nad namysłowską poprzeczką.

Druga część spotkania, to przede wszystkim wymuszone kontuzjami korekty taktyczne. Efekt? Namysłowianie z każdą minutą prezentowali się mniej przekonująco, co przełożyło się na trzecie trafienie dla Swornicy. Po nim właściwie nie widzieliśmy już żadnych oznak chęci do podjęcia z miejscowymi walki. Z kolei gol numer cztery, to konsekwencja braku wspomnianej ikry. To nie był mecz z gatunku przeciętnych. Owszem, dość solidnie, ale nie finezyjnie zagrali rywale, choć wynik jest zdecydowanie wysoki. No, ale tak się gra, jak przeciwnik pozwala, a Start po przerwie pozwolił na wiele. A ściślej nie za bardzo „Sworze” przeszkadzał. Mogliśmy się irytować, bo drużyna wyglądała, jakby straciła swoje waleczne DNA. To musi martwić i wymaga jak najszybszej poprawy. Przegrać po walce to nie ujma, bo to tylko sport. Ale przegrać bez podjęcia rękawicy (mowa o drugiej części), to już duży problem nie tylko na natury sportowo-mentalnej. Nie ma za co pochwalić chłopaków i to jest smutne. Ale mimo wszystko liczymy, że Ci wezmą sobie w tygodniu do serca wskazówki rozczarowanego coacha i w najbliższy weekend zrehabilitują się w oczach swoich najwierniejszych kibiców. Przed nami gra z równie słabo spisującym się MKS-em Gogolin, więc tu trzeba zrobić wszystko, aby wyszarpać rywalom punkty z gardła. Póki co, do tego spotkania będziemy żyć ze świadomością, że Swornica po raz kolejny zafundowała nam na własnych śmieciach konkretny omłot. Nie tak to miało wyglądać… [MK, KK]

 

Zaloguj się aby móc dodawać komentarze
Komentarze | Dodaj własne
  • Brak komentarzy