Start Namysłów
Zaloguj Zarejestruj

Logowanie do konta

Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zapamiętaj mnie

Stwórz konto

Pola oznaczone gwiazdką (*) są wymagane.
Imię *
Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zweryfikuj hasło *
Email *
Zweryfikuj email *
Captcha *

"Baliśmy się wizyty w Namysłowie"

Odsłony: 9493

StartNamyslow.pl: - Obawiał się Pan dzisiejszego spotkania, tymczasem potwierdziło się powiedzenie, że do „trzech razy sztuka”. Jako trener, dwa poprzednie mecze ze Skrą w Namysłowie Pan przegrał.

Teraz jednak przełamał się Pan „z przytupem”.

Jan WOŚ (trener Skry Częstochowa): - Do dziś nie wygrałem w Namysłowie ani jako trener, ani jako zawodnik. Zresztą mój asystent, Piotr Bański, miał podobne doświadczenia. Dlatego baliśmy się kolejnej wizyty na tym stadionie. Piłka nie lubi jednak stagnacji i są w niej częste zmiany. Cieszę się więc, że odmieniła się nasza dotychczasowa niemoc w Namysłowie. Do tej pory to my rozdawaliśmy bramkowe prezenty Startowi, natomiast dziś to bramkarz Startu sprezentował nam pierwszego gola, od którego wszystko zaczęło zmierzać w pożądanym przez nas kierunku.
Na przedmeczowej odprawie przekazałem zawodnikom, że dopóki zespół z Namysłowa będzie miał nadzieje na korzystny wynik, dopóty będzie drużyną. A jeśli im tą nadzieję odbierzemy, to wtedy gospodarzom będzie ciężko się nam przeciwstawić. I to się sprawdziło. Szybko strzeliliśmy bramkę, a w kolejnych minutach kontrolowaliśmy sytuację na boisku. W drugiej połowie w naszą grę wkradło się jednak za dużo chaosu. Jest to ostatnio nasz problem, gdyż nie potrafimy cieszyć się grą. Dziś mój zespół miał okazję, aby bardziej zdecydowanie dobić przeciwnika. Tymczasem oglądaliśmy za dużo strat, szarpanej gry i niepotrzebnej nonszalancji. Nad tym musimy zdecydowanie popracować. Nie będę jednak wybrzydzał, skoro po wielu latach (Jan Woś jako zawodnik Odry Wodzisław po raz pierwszy przegrał ze Startem w Namysłowie – 0:4 – w 1995 roku – przyp. aut.) wreszcie udało mi się wygrać na stadionie, na którym – jak żartujemy – drzewo rośnie w trybunie.

- Tym drzewem jest dąb, który wiele widział i dodaje naszemu obiektowi niepowtarzalności (uśmiech). Wracając jednak do meczu, zgodzi się Pan, że pierwszy gol ewidentnie ustawił mecz.

- Tak jak wspomniałem wcześniej, na pewno odebrał nadzieje zespołowi z Namysłowa na korzystny wynik. Choć muszę przyznać, że do ostatnich minut Start stanowił, jako drużyna, monolit. Po gospodarzach widać było walkę i zaangażowanie przez pełne 90 minut. A o tym, że rywal nie lubi przegrywać, świadczyła po przerwie choćby kartka Zalwerta.

- Ale akurat walką i determinacją w grze Startu nie jest Pan pewnie zaskoczony. To w końcu atuty, którymi w III lidze nasz team się wyróżnia.

- Zgadza się. Znamy zespół z Namysłowa, bo na przestrzeni ostatnich trzech sezonów graliśmy z nim już szósty mecz. Wiemy też, że kadrowo właściwie się nie zmieniacie. Szczerze mówiąc, to w Starcie znam więcej nazwisk piłkarzy, niż w wielu innych zespołach. Że wspomnę Błachów, Bilińskiego, Samborskiego, Pabiniaka czy Zalwerta. Z Zalwertem była ciekawa sytuacja przed meczem. Spoglądaliśmy bowiem z kierownikiem drużyny na poniedziałkowe wydania „Sportu”. Ja akurat miałem trzy w ręku i w każdym ten zawodnik widniał, jako ukarany żółtą kartką. Ostatecznie okazało się, że na tych trzech kartkach skończył i dziś mógł przeciw nam zagrać.

- No to w końcu może Pan ze spokojną głową i uśmiechem na ustach wyjechać z naszego miasta.

- Dokładnie tak. Mogę powiedzieć, że w Namysłowie zawsze byliśmy miło goszczeni, ale po meczu. Poza tym prywatnie przyznam, że piwo z Browaru Namysłów jest naprawdę smaczne (uśmiech). Na pewno cieszymy się z sukcesu, czterech goli zdobytych, ale i kolejnego meczu na zero z tyłu. Myślę, że z perspektywy trybun mecz był widowiskiem ciekawym. Generalnie dysponujemy większą liczbą autów od gospodarzy i naszym obowiązkiem są zwycięstwa w meczach z rywalami niżej notowanymi. Nie spodziewaliśmy się jednak, że wygrana przyjdzie nam dziś tak łatwo.

- W przedmeczowej zapowiedzi informowaliśmy, że na boisku dojdzie do spotkania dwóch piłkarskich biegunów. I to się potwierdziło.

 - Muszę przyznać, że na omawiane atuty Namysłowa także odpowiedzieliśmy walką i zaangażowaniem. A że walory piłkarskie były po naszej stronie, to siłą rzeczy walczyliśmy o pełną pulę. Dzięki prezesowi Arturowi Szymczykowi ja mam w Częstochowie duży komfort pracy. Do zespołu przychodzą coraz lepsi zawodnicy, co pozwala mi wymieniać czy uzupełniać dotychczasowe ogniwa w drużynie. Mam świadomość, że takiego komfortu, jak ja w Skrze, nie ma wielu trenerów nawet w ligach wyższych. Moją rolą jest przede wszystkim takie poukładanie poszczególnych elementów, aby zespół prezentował się spójnie jako całość. Powtarzam, że obecna sytuacja Skry, to przede wszystkim zasługa prezesa, który wykłada na klub niemałe pieniądze. Mógłby je spożytkować choćby na to, żeby się naprawdę dobrze bawić. Ma jednak pasję, wkłada w nią serce i pieniążki, a naszą rolą jest takie wykonanie pracy, aby go nie zawieść. W zeszłym sezonie nie udało nam się wywalczyć awansu, jednak prezes wykazał cierpliwość i żadnej rewolucji nie dokonał. Dlatego robimy wszystko, aby dobrym wynikiem odpłacić mu się w obecnym sezonie.

- Do zakończenia sezonu jeszcze bardzo daleko, więc „skóry na niedźwiedziu nie będziemy dzielić”. Ale czy zgodzi się Pan ze mną, że Skra Częstochowa już dziś ma zespół zdolny do podjęcia walki w II lidze? Widać wyraźnie, że Pański zespół przewyższa poziomem, ale częstokroć też kulturą gry, III-ligową konkurencję.

- W lecie zagraliśmy trzy pucharowe mecze z rywalami notowanymi od nas wyżej. Naszą ówczesną postawę można różnie interpretować, bo przeważnie jest tak, że drużyny z klas niższych bardziej „spinają” się na tych grających wyżej. Wygraliśmy dwa z tych meczów (z II-ligowymi: Górnikiem Wałbrzych 2:1 oraz Motorem Lublin 1:0 – przyp. aut.) i wyglądaliśmy nieźle. W obu jednak przypadkach były to bardzo ciężkie spotkania (ostatni mecz z I-ligową Olimpią Grudziądz, częstochowianie przegrali 0:2 – przyp. aut.). Walka o awans będzie ciężka, ale my cel mamy jasny od początku. Dlatego też nie przyjęliśmy zasady, że zespół na II ligę będziemy budować dopiero po awansie. My budujemy go od początku obecnego sezonu właśnie pod tym kątem. Staramy się „wyciągać” z obecnej gry jak najwięcej. Wcześniej główny nacisk kładliśmy na zwycięstwa. Od jakiegoś czasu wprowadzamy jednak bardziej zaawansowane elementy taktyczne. Chcemy choćby dłużej od rywala utrzymywać się przy piłce, ale zwracamy też uwagę na styl, jaki prezentujemy podczas tych meczów. [rozmawiał KK]

StartNamyslow.pl: - Chyba bardzo trudno myśleć o przerwaniu passy sześciu kolejnych porażek, jeżeli popełnia się takie błędy jak ten z szóstej minuty?

Bogdan KOWALCZYK (trener Startu Namysłów): - Przy każdej z pierwszych trzech bramek widziałem nasze błędy. Paweł (Kuleszka – przyp. aut.) fatalnie zachował się przy pierwszym golu. Nie lepiej jednak zaprezentował się też przy trzecim trafieniu dla Skry. „Wypluł” pod nogi rywala strzał, który nie wydawał się bardzo trudny. Przy drugiej bramce źle zachował się Kamil Błach, w ogóle nie pokrywając przeciwnika w bocznym sektorze. Od początku roku rozdajemy rywalom prezenty, ale takiego technicznego błędu indywidualnego, jak przy pierwszym trafieniu częstochowian, to już dawno nie popełniliśmy. To była pomyłka, która zawodnikowi w tym wieku już nie powinna się przydarzyć. Rzeczywiście, trudno myśleć o punktach, jeżeli już w szóstej minucie popełnia się taki błąd, jaki dzisiaj przydarzył się Pawłowi.

- Trzy błędy i w 31 minucie było 3-0 dla Skry. W tym momencie Startowi pozostało już tylko walczyć o uniknięcie kompromitacji.

- Pewnie nikt z nas nie wyobrażał sobie takiego początku. Liczyliśmy, że do ostatnich minut będziemy walczyć o sprawienie niespodzianki. Teraz możemy tylko gdybać, co byłoby gdyby Skra tak szybko nie prowadziła 3-0. Pozostanie to pytaniem bez odpowiedzi. Rywal właściwie nie musiał za wiele zrobić, żeby trzykrotnie trafić do siatki. Nie da się ukryć, że po 31 minucie rzeczywiście nie graliśmy już o korzystny wynik, tylko o uniknięcie bardzo wysokiej porażki.

- Podsumowując, nim spotkanie na dobre się rozkręciło, wszystkie Pańskie przedmeczowe założenia wzięły w łeb.

- Strata bramki to żadna ujma, ale nie wolno ich tracić w takich okolicznościach. Nie jesteśmy tak dobrzy w ofensywie, żeby trzy-cztery razy trafiać do siatki przeciwników. Jeżeli chcemy coś ugrać, to musimy unikać zbyt łatwo traconych bramek. Tym bardziej z drużyną o takim potencjale jak Skra. W takim meczu stać nas na jedną, maksymalnie dwie bramki. Tymczasem skrzydła zostały nam podcięte już w pierwszej połowie. [rozmawiał MW]

Zaloguj się aby móc dodawać komentarze
Komentarze | Dodaj własne
  • Brak komentarzy