Start Namysłów
Zaloguj Zarejestruj

Logowanie do konta

Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zapamiętaj mnie

Stwórz konto

Pola oznaczone gwiazdką (*) są wymagane.
Imię *
Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zweryfikuj hasło *
Email *
Zweryfikuj email *
Captcha *

Jak zły sen

Odsłony: 17560

Namysłowscy kibice już przed meczem mieli świadomość, że batalia z Piastem Strzelce Opolskie nie będzie spacerkiem. Więcej, spodziewaliśmy się bardzo ciężkiej przeprawy,

jednak z wynikiem dającym nam satysfakcję. Tymczasem plasujący się za czerwono-czarnymi strzelczanie (w III-ligowej tabeli grupy północnej) przed przerwą przemielili nas w swojej świetnie funkcjonującej maszynie, pewnie i wysoko zwyciężając. Szok? Jeśli chodzi o rozmiary porażki (0-4), na pewno tak. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę wiosenne dokonania niebiesko-białych, to zgarnięcie przez nich kompletu punktów nie jest już tak zaskakujące.

Lepszego początku miejscowi nie mogli sobie wymarzyć, bowiem już w 4’ trafili do bramki strzeżonej przez Węglarskiego. Odkręcana piłka z prawego kornera trafiła do agresywnie atakującego na 6 metrze Wawrzyniaka, który głową skierował ją między słupki. Winę solidarnie ponoszą tu defensorzy i bramkarz, gdyż przyzwoity zespół nie może dopuścić napastnika do bezkarnego strzału z tego sektora boiska. Gorzej, że czerwono-czarni sami ustawili się pod ścianą, a przy okazji lepiej nie mogli ustawić meczu Piastowi.

Namysłowianie próbowali odpowiedzieć w 13’, gdy Bonar, otrzymawszy dobrą piłkę za linię obrony, umiejętnie wszedł między rywali. Niestety, w momencie przejęcia futbolówki, został bezpardonowo zatrzymany na 35 metrze, za co Dyczek ujrzał zresztą „żółtko”. Gdyby defensor Piasta nie zdecydował się na faul, to Start miałby tzw. „setkę”. Do rzutu wolnego podszedł Szpak i choć dorzucił dobrą piłkę, to obrońcy miejscowych byli czujni, ekspediując ją w pole.

W 15’ zła asekuracja „skóry” w narożniku boiska spowodowała, że Krystian Błach zamiast wybić ją przed siebie, w praktyce wystawił idealną piłkę Wawrzyniakowi. Strzelec pierwszego gola w narożniku pola karnego zwodem minął jeszcze Szpaka, po czym oddał bardzo kąśliwy strzał, zatrzymany na raty przez Węglarskiego. Niedługo potem (20’) po drugiej stronie boiska łatwą stratę zaliczył Łątka, któremu piłkę zabrał Słonecki. Zawodnik ten momentalnie dośrodkował na 8 metr, gdzie – na nasze szczęście – w dobrej sytuacji Dawid Wolny główkował niecelnie. Niestety, 2 minuty później (22’) przegrywaliśmy już 0-2. Czytelnie podanie Jordana do Smolarczyka (na prawym skrzydle) zostało przechwycone przez miejscowych, a za chwilę piłka powędrowała do atakującego nasze przedpole Dawida Wolnego. Ten po drodze minął jeszcze w biegu dwóch naszych piłkarzy (bardziej przyglądających się jego akcji, niż próbujących mu przeszkadzać), by z linii 16-tu metrów uderzyć na bramkę. Niefart naszego golkipera polegał na tym, że został złapany na wykroku i futbolówka przy krótkim słupku wpadła do siatki. Nie było to bowiem uderzenie nie do obrony.

Pewni siebie i mocno już rozpędzeni gospodarze nie rezygnowali z kolejnych ataków. W 26’ namysłowianie mieli sporo szczęścia, gdyż na ich przedpolu powstał spory kocioł, w którym strzelczanie w krótkim odstępie czasu aż 3-krotnie próbowali umieścić piłkę w bramce. Dwa razy dobrymi interwencjami popisał się jednak Węglarski, natomiast w trzecim przypadku jeden ze stoperów wybił wreszcie piłkę w pole. Przewaga Piasta w tym okresie gry była coraz wyraźniejsza, z kolei nasi ulubieńcy wyglądali niczym oszołomiony dwoma mocnymi trafieniami bokser. Tak mizernie Start wiosną jeszcze nie wyglądał. A trzeba dodać, że nie był to koniec fatalnej gry Startu, bowiem na dwóch golach przed przerwą się nie skończyło...

W 28’ czerwono-czarni znaleźli się na przysłowiowych deskach, po tym jak futbolówka po raz trzeci zatrzepotała w ich bramce. Tym razem z niefrasobliwości Bilińskiego na 18-tym metrze skorzystał Daniel Wolny, który zabrał mu „kulę”, po czym zdecydował się na strzał. Mocna, lecąca tuż nad ziemią piłka, ocierając się jeszcze o rękawicę próbującego rozpaczliwie interweniować Węglarskiego, ostatecznie wpadła do siatki. Kibice Piasta fetowali wysokie prowadzenie, słusznie zauważając, że „kula” wpadała do bramki Startu właściwie przy każdym strzale ich pupili. Faktycznie nasz zespół batożony był niemiłosiernie, co w historii III-ligowych występów nigdy wcześniej nam się w I połowie nie zdarzyło.

Start możliwość odgryzienia się przeciwnikowi stworzył sobie dopiero w 30’. Ale po kontrataku niewiele z tego wynikło. Będący przy piłce Urbański miał możliwość wyboru dwóch partnerów znajdujących się w dogodniejszych pozycjach strzałowych, jednak sam zdecydował się na uderzenie z 30 metrów. Jego próba (słaba i w środek bramki) nie mogła wyrządzić żadnej krzywdy tak doświadczonemu golkiperowi, jakim jest Feć.

Aż trudno w to uwierzyć, ale w 35’ czerwono-czarny koszmar miał swój ciąg dalszy. Autorem czwartego trafienia okazał się Łoziński, który najpierw przejął futbolówkę na 25 metrze, a następnie na pełnej szybkości odważnie wszedł w drybling z trzema (!) obrońcami Startu. Niestety, uporał się z nimi dosyć łatwo, co nie powinno mieć miejsca nawet na poziomie trampkarskim. A gdy znalazł się „oko w oko” z Węglarskim, to pewnym strzałem ulokował piłkę w siatce. Po nieco ponad półgodzinie gry przegrywaliśmy więc 0-4. To sprawiało, że leżeliśmy już na łopatkach, tymczasem do zakończenia meczu pozostawało jeszcze 55 minut. W tym momencie nikt w obozie gości nie myślał o nawiązaniu walki o korzystny wynik. Ten był już nieosiągalny. W grę wchodziło już tylko uniknięcie pogromu, bo trudno było mówić o uniknięciu kompromitacji.

W 39’ kolejną dobrą akcję Piasta groźnym strzałem tuż obok słupka sfinalizował Dawid Wolny. Po tym uderzeniu emocje pierwszej połowy właściwie się zakończyły. Nie odnotowaliśmy już bowiem zagrań żadnej ze stron, które nosiłyby znamiona bramkowego zagrożenia.

Przy sporym osłabieniu Startu (z różnych względów w Strzelcach Opolskich nie mogli wystąpić: Samborski, Zajączkowski, P.Pabiniak, Kamoś, Wilczyński i... prezes Kozan) szans na dobry wynik upatrywaliśmy przede wszystkim w dużym zaangażowaniu chłopców w grę oraz konsekwencji i odpowiedzialności w realizacji (nieco defensywnej) taktyki. Oczekiwania te nijak się jednak miały do faktycznego przebiegu boiskowych wydarzeń. Nasz zespół bojaźliwie wszedł w mecz, a z każdą kolejną stratą rozklejał się coraz bardziej. Z boku gra namysłowian wyglądała tragicznie – można było odnieść wrażenie, że na murawie spotkał się III-ligowiec z zespołem klasy A, a momentami nawet klasy B. Bez dwóch zdań było to najczarniejsze otwarcie (czytaj: pierwsze 45 minut) w III-ligowej historii naszego klubu. Oczywiście należy wspomnieć, że wiosenny Piast, to zupełnie inny zespół niż ten z jesieni. Ale to naszego teamu nie rozgrzesza, bo strata goli w tak banalny sposób, jak w sobotę, na tym poziomie jest niedopuszczalna. Że nie wspomnimy o marnym zaangażowaniu biegowym i wolicjonalnym, za które miejscowi okrutnie nas skarcili.

Pierwszą ciekawą sytuację po przerwie obejrzeliśmy dopiero w 58’. Na 35-tym metrze nieco za długo z piłką „tańczył” Bonar i w efekcie stracił ją na rzecz rywali. Momentalnie w dobrej sytuacji znalazł się Daniel Wolny, lecz jego próba była zbyt słaba, aby piłka mogła sprawić kłopoty Węglarskiemu. 10 minut później (68’) namysłowianie stworzyli sobie najlepszą w tym meczu okazję do zdobycia choćby gola honorowego. Dobre zagranie za defensorów trafiło do Bonara, który skontrował sobie futbolówkę głową i dzięki temu znalazł się „sam na sam” z Feciem. Niestety, Łukasz ten pojedynek przegrał, trafiając w wystawioną nogę potężnego bramkarza. Od tego momentu nasz zespół miał okres dobrej gry, w czasie której stworzył sobie kilka niezłych sytuacji. Jak choćby w 71’, gdy z prawej strony Drapiewski sprytnie uwolnił się spod opieki jednego z rywali, po czym zagrał po ziemi do wbiegającego w szesnastkę Szpaka. Pełniący funkcję kapitana zawodnik mógł pokusić się o trafienie z 11 metrów, jednak tak się nie stało, gdyż Łukasz nieczysto uderzył w piłkę (inna sprawa, że zadanie mocno utrudnił mu jeden z obrońców Piasta). Za chwilę (73’) w bardzo dobrej sytuacji znalazł się Urbański, któremu „kulę” z prawej flanki dorzucił Krystian Błach. Spadającą za obrońców piłkę Kamil przyjął na klatkę piersiową i uderzeniem po koźle próbował przerzucić nad Feciem. Ten jednak wystawił ręce nad głową, amortyzując uderzoną futbolówkę. Ta spadła za strzeleckiego golkipera, lecz Feć zdołał się szybko pozbierać i złapał ją szybciej od próbującego dobić tę próbę, namysłowskiego strzelca. To jednak nie koniec naszych aktywów, gdyż w 74’ oglądaliśmy stały fragment gry i dośrodkowanie Szpaka z rzutu wolnego. Do centry na dalszy słupek idealnie nabiegł Lizak, jednak z 5-ciu metrów fatalnie przestrzelił.

Gospodarze obudzili się dopiero pod koniec meczu. W 84’ przeprowadzili groźny atak, po którym powinni podwyższyć prowadzenie. Przy linii końcowej Zalwert dał się oszukać jednemu z rywali, który po wyłuskaniu mu piłki, odegrał do znajdującego się na 13-tym metrze Korchuta. Idealnego podania zawodnik ten jednak nie wykorzystał, uderzając (na szczęście) obok słupka. Z kolei w 86’ miejscowi egzekwowali rzut rożny. Do dośrodkowania z prawej strony wyskoczył Węglarski. Źle jednak obliczył tor lotu piłki i ta spadła na głowę stojącego za nim atakującego Piasta. Wydawało się, że nic nie uchroni nas przed stratą gola, jednak „skóra” – po koźle – poleciała na aut bramkowy.

Ostatnią namysłowską szansą była sytuacja z 89’. Wtedy to po zamieszaniu Bonar otrzymał futbolówkę w szesnastce i uderzył ją po długim słupku. Niestety, ta poszybowała 2 metry obok niego i na naszym koncie wciąż widniało bramkowe zero.

Kilka chwil później arbiter gwizdnął po raz ostatni, co oznaczało bardzo bolesną porażkę na boisku beniaminka, który przed tym spotkaniem tracił do Startu 5 punktów. Strzelczanie z nawiązką zrewanżowali się naszej drużynie za porażkę z jesieni (NKS wygrał wówczas 2-0).

W szatni gości z Namysłowa musiało być bardzo gorąco, bowiem druga odsłona w wykonaniu Startu wyglądała dużo lepiej. Gospodarze mając komfortowy wynik, nie grali już z taką werwą i zębem, jak przed przerwą. Analizując grę sprzed przerwy, trener Kaniuka zakładał pewnie, aby mocno poranioną zwierzynę po zmianie stron zwyczajnie dobić. Strzelczanie osiedli jednak na laurach, co ich coachowi nie mogło się podobać. Inna sprawa, że Start wyszedł do gry z innym nastawieniem. Przede wszystkim starał się walczyć i stwarzać sytuacje bramkowe, a przy okazji nie dopuszczać do kolejnych zagrożeń świątyni Węglarskiego. Z kilku stworzonych okazji nic do bramki miejscowych nie wpadło. Na szczęście nasz golkiper też nie musiał już schylać się do własnej siatki, więc przy całościowo katastrofalnym wyniku, mogliśmy jednak... odetchnąć. Bez dwóch zdań sobota była dla nas jak zły sen, o którym jak najszybciej powinniśmy zapomnieć.

Pogrom 0-4 z Piastem chluby na pewno nam nie przynosi. Tym bardzo smutnym wynikiem namysłowianie zakończyli grę w rundzie zasadniczej, by od następnego weekendu rozpocząć boje w jednej z grup spadkowych. Miejmy nadzieję, że fatalne spotkanie w Strzelcach Opolskich chłopcy szybko zresetują z pamięci  i do meczu z rezerwami Górnika Zabrze (sobota, 03.05.br. w Namysłowie) przystąpią już z zupełnie nastawieniem. Liczymy, że w rundzie finałowej, namysłowski Start zaprezentuje się na tyle godnie, że w połowie czerwca kibice nie będą mieć do piłkarzy pretensji o grę. Pretensji, które po weekendzie są jak najbardziej uzasadnione. [G, KK]

Zaloguj się aby móc dodawać komentarze
Komentarze | Dodaj własne
  • Brak komentarzy