Start Namysłów
Zaloguj Zarejestruj

Logowanie do konta

Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zapamiętaj mnie

Stwórz konto

Pola oznaczone gwiazdką (*) są wymagane.
Imię *
Nazwa użytkownika *
Hasło *
Zweryfikuj hasło *
Email *
Zweryfikuj email *
Captcha *

Niepotrzebny niesmak

Odsłony: 18994

Bolesny w skutkach wyjazd zaliczyli wczoraj czerwono-czarni piłkarze. Do odległego Chorzowa (blisko 150 km podróży) nasz zespół jechał z nadzieją podjęcia skutecznej rywalizacji

z faworyzowanymi rezerwami Ruchu. Mobilizacja na niewiele się jednak zdała, gdyż boiskowe wydarzenia dosyć zdecydowanie zweryfikowały punktowe aspiracje Startu. Gospodarze strzelili nam 3 bramki, podczas gdy świątynia Kamińskiego pozostała nienaruszona. To oznaczało bolesne zderzenie z rzeczywistością oraz wysoką porażkę. Przegrana wliczona jest w każdy sport i z tym można się pogodzić. Zdecydowanie trudniej przychodzi natomiast świadomość utraty w najbliższych meczach dwóch istotnych zawodników, ukaranych przez arbitra czerwonymi kartkami. Niesportowe zachowanie należy bezwzględnie tępić. Jak natomiast ustosunkować się do faktu, gdy nerwy puszczają zawodnikom na skutek niepoważnej prowokacji sędziego? O tym jak przebiegał mecz przy Cichej i co wydarzyło się na koniec spotkania, przeczytacie w kolejnych wersach.

Po początkowym badaniu sił, jako pierwsi pod bramkę zapędzili się „Niebiescy”. W 5’ z lewej strony Włodyka zagrał do wbiegającego w 16-tkę Mularczyka. Ten jednak źle przyjął piłkę i ostatecznie wybiliśmy piłkę na korner. Dwie minuty później (7’) Lipski ostro uderzył z lewego narożnika pola karnego (25 metrów), ale i ta próba okazała się bezproduktywna. Namysłowianie celnym strzałem odpowiedzieli w 10’, gdy Łątka prostym podbiciem strzelił z rzutu wolnego. Odległość była jednak zbyt duża (blisko 40 metrów), aby Kamiński mógł mieć z tą próbą kłopot. Nie miał, bo futbolówka poleciała w środek bramki. Niestety, w 17’ przegrywaliśmy już 0-1. Najpierw po próbach Sadloka i Brodzińskiego, zakotłowało się pod bramką Startu. Do wybitej na przedpole piłki doskoczył jednak Janik i uderzył w kierunku długiego słupka. Węglarski intuicyjnie rzucił się w jej kierunku, lecz „kula” po drodze odbiła się jeszcze od nogi Kwiatkowskiego, i myląc go, wtoczyła do siatki. Niefartowna utrata gola zburzyła namysłowski plan na zachowanie przez Węglarskiego czystego konta. A po kolejnych kilkudziesięciu sekundach serce nam stanęło, gdy Brodziński bezpardonowo powstrzymał na środku Samborskiego. Rafał padł jak długi, wijąc się z bólu. Przez moment myśleliśmy, że będziemy mieć powtórkę sprzed tygodnia (gdy kontuzji stawu skokowego doznał Kamoś). Po kilku minutach nasz jedyny atakujący zdołał jednak dojść do siebie, choć skutki ataku odczuwał później przez cały mecz.

W 21’ Szpak egzekwował rzut wolny z lewej flanki. Dobre dorzucenie piłki na długi słupek „przeczytał” jednak Janik, „ściągając” ją z głowy Zalwerta. Cztery minuty (25’) później namysłowianie przeprowadzili atak lewą stroną z udziałem Łątki. Kajtek odegrał piłkę przed linię szesnastki do Urbańskiego, jednak ten z powietrza uderzył wysoko nad bramką. Zadowoleni z prowadzenia gospodarze nie zamierzali oddawać pola Startowi, bo gdy tylko przejmowali piłkę, momentalnie uruchamiali szybkie ataki środkowym pasem boiska i rozrzuceniem piłki na skrzydła. Tak było w 27’, gdzie w decydującym momencie Kwiatkowski znalazł się sam na sam z Węglarskim, po tym jak poślizgnął się Żołnowski. Nasz golkiper z beznadziejnej sytuacji wyszedł jednak obronną ręką, odbijając piłkę przed siebie. Do dobitki doskoczył jeszcze Mularczyk, ale i z jego próbą nasz młody bramkarz się uporał! Niedługo potem (31’) dopisało nam sporo szczęścia, gdy po mocnym uderzeniu z rzutu wolnego (lewy narożnik 16-tki) Lipski ostemplował namysłowską poprzeczkę! Gracze gospodarzy byli w tym okresie bardzo aktywni, momentami zamykając nasz zespół na własnym przedpolu. Opisywaną sytuację oglądaliśmy choćby w 33’, gdy po intensywnym oblężeniu Kwiatkowski z powietrza posłał futbolówkę w chmury. Z kolei w 39’ tylko przytomności Węglarskiego zawdzięczaliśmy utrzymanie wyniku 0-1. Włodyka bezkarnie wpadł w namysłowskie pole karne, chwilę wcześniej mijając trzech (!) obrońców Startu. Na szczęście jego techniczne uderzenie nasz golkiper odbił… na poprzeczkę! Z kolei w 41’ ten sam Włodyka sprytnie wrzucił „skórę” w okolice 8 metra. Nie zdołał jej jednak sięgnąć ani Żołnowski, ani atakujący napastnik Ruchu. Czerwono-czarni przedostali się pod bramkę miejscowych dopiero w 43’, lecz poza utrzymywaniem się przy piłce, niewiele z tego wynikło. Niewiele natomiast zabrakło, a stracilibyśmy gola w doliczonym czasie I połowy (45+1’). Wtedy to Sadlok zagrał ciętą piłkę do Kwiatkowskiego, którego uderzenie w ostatniej chwili zablokował Szpak. Łukasz miał słuszne pretensje do partnerów, że zbyt łatwo dopuścili wszędobylskiego napastnika rywali do oddania strzału.

Po pierwszych 45 minutach zadowoleni mogliśmy być jedynie z… wyniku. Tak, to nie pomyłka, bo rezerwy „Niebieskich” już do przerwy mogły sobie zapewnić komfortowe prowadzenie, stwarzając kilka wyśmienitych sytuacji. Piłkarze Startu i owszem, próbowali grać w piłkę, lecz ich próby przeważnie załamywały się na dobrze zorganizowanej defensywie gospodarzy. Kilka ataków skrzydłami, bez większego zagrożenia bramki Kamińskiego, to zbyt mało, aby liczyć na gola.

W drugiej połowie jako pierwsi zaatakowali goście. W 47’ nasz zespół wykonał rzut rożny, po którym Bonar został zablokowany przy próbie strzału z linii 16-tki. Chorzowianie zrewanżowali się akcją środkiem boiska, w której Kwiatkowski znalazł w polu karnym Włodykę. Ten ostatni zwodem oszukał Łątkę Czujny był jednak Węglarski i spokojnie przechwycił futbolówkę. Chorzowianie znów częściej operowali piłką i po jednej z szybkich akcji (54’) strzelili drugiego gola. Całą robotę wykonał szybki Stanisławski, wchodząc na murawę minutę wcześniej. Zmiennik Kwiatkowskiego dostał podanie w uliczkę, minął wybiegającego mu naprzeciw Węglarskiego, ponownie dopadając piłki przy linii końcowej. Stamtąd dorzucił ją miękko na 7 metr, gdzie główkujący Urbańczyk skierował ją praktycznie do pustej bramki.

W tym momencie obraz gry... zasadniczo się zmienił. Namysłowianie nie mając już czego bronić, zaczęli atakować Ruch większą liczbą zawodników (w akcjach ofensywnych do końca meczu brało udział co najmniej 4-5 graczy). Chłopcy wiedzieli, że to taktyka w pewnym sensie ryzykowna, bowiem zadowoleni z dwubramkowego prowadzenia chorzowianie w przypadku ewentualnych kontrataków mieli na murawie zdecydowanie więcej swobody. Tak było w 60’, gdy po stracie piłki przez Start, pod kołem środkowym pięciu „Niebieskich” wybiegło naprzeciw jednego (!) namysłowianina. Gospodarze zmarnowali jednak tę akcję koncertowo, choć brawa za błyskawiczny powrót należały się Krystianowi Błachowi, który w ostatniej chwili wpadł w pole karne i wybił piłkę spod nóg składającemu się do strzału Stanisławskiemu. Za moment (61’) Janik z 17 metrów ostro uderzył w środek bramki, ale akurat Węglarski nie miał problemów z interwencją.

Nadzieja na złapanie kontaktu pojawiła się w 62’, gdy Łątka sprytnym podaniem w uliczkę wypuścił Samborskiego. Rafał umiejętnie oszukał Brodzińskiego, nie zauważył jednak, że obiega go Mrowiec, zabierając mu piłkę z pozycji strzałowej (14 metr). Namysłowianie nie rezygnowali z kolejnych ataków i w 70’ centymetrów zabrakło, aby cieszyli się z gola. Po akcji lewą stroną Bonar już w polu karnym spod linii końcowej krótko zagrał do Szpaka, który z 6 metrów trafił piłką w słupek! Łukasza można jednak nieco rozgrzeszyć, gdyż w momencie otrzymania futbolówki był na wyraźnym wykroku. W tej samej minucie z boiska nieoczekiwanie zszedł Gieraga, zgłaszając uraz. Pograł raptem 7 minut, a zmienił go w 73’ Trojak. W międzyczasie czerwono-czarni pograli piłką po obwodzie szesnastki Ruchu, gdzie w finalnym momencie Jordan wstrzelił piłkę na piąty metr, a próbującemu składać się do strzału Smolarczykowi odgwizdano ofsajd.

Ruch odgryzł się w 75’, po tym jak Brodziński precyzyjnie dorzucił piłkę Stanisławskiemu, który z 8 metrów nie trafił w nią, próbując uderzyć z powietrza. Za moment (76’) Janik zauważył, że Węglarski był nieco wysunięty z bramki i zdecydował się na zaskakujące uderzenie z 35 metrów. Dodajmy uderzenie niecelne. 77’, to zejście z boiska Brodzińskiego (kontuzja) i strzał po ziemi Włodyki (obok słupka), któremu dogrywał Janik. A za chwilę (78’) Stanisławskiego na linii pola karnego uprzedził Węglarski. Niestety, w 81’ na tablicy wyników pojawił się wynik 3-0. Gola zapisano Mularczykowi, który po dośrodkowaniu z prawej strony i kontrującej główce, z lewego boku (oraz dodatkowym odbiciu się piłki od głowy Zalwerta), lobem skierował piłkę do siatki. W tym momencie nadzieje na urwanie Ruchowi choćby punktu stracili nawet najbardziej zagorzali fani Startu, którzy w sile 8 osób wspierali swój zespół z trybun. W 84’ ich humory mógł poprawić Samborski, sprytnie odbierając piłkę Lipskiemu. Problem w tym, że jego strzał po ziemi z 15 metrów poleciał obok słupka. Z dobrej strony pokazał się też w 85’ Smolarczyk, gdy zdecydował się na zaskakujące uderzenie z lewego narożnika pola karnego. Zmierzającą pod poprzeczkę piłkę Kamiński zdołał z trudem odbić na korner. Tenże Smolarczyk dobrą okazję miał też w 89’, gdy otrzymał piłkę na 5-tym metrze od atakującego prawą flanką Krystiana Błacha. Niestety, na krótkim słupku zdołał go zablokować wspomniany Kamiński. Co ciekawe, w 87’ „Niebiescy” zostali na murawie w 9-ciu, po tym, jak ze względów regulaminowych boisko opuścił Sadlok (dzień wcześniej zagrał kilka minut w Ekstraklasowym meczu przeciw Zawiszy – przyp. aut.) Namysłowianie nie rezygnowali z prób zdobycia choćby bramki honorowej, stąd w 90’ widzieliśmy kolejną szarżę Samborskiego i próbę oddaną z 10 metrów. Szkoda, że „Sambor” strzelił prosto w bramkarza Ruchu. Ten sam „Sambor” stał się mimowolnym bohaterem ostatniej akcji meczu. W 90+3’ piłkę z prawej strony dograł mu Zajączkowski, a Rafał, mając dobrą pozycję strzałową, nie zdołał precyzyjnie uderzyć. W sportowej złości zaklął pod nosem, za co zobaczył żółtą kartkę. Chwilę później musiał już jednak karnie opuścić murawę, gdyż zobaczył kartkę czerwoną! Za co? Ano za to, że impulsywnie zareagował na prowokacyjny docinek arbitra o „wieśniakach” z Namysłowa. Na tym jednak nie skończyły się niezdrowe emocje, bo słysząc to, zagotowali się kolejni namysłowianie! Jednym z nich był Marcin Zajączkowski, który niepotrzebnie nawrzucał arbitrowi, co myśli o nazywaniu jego zespołu w ten sposób i już po końcowym gwizdku także zobaczył „czerwień”. Na indeksie znalazł się również nasz masażysta Marek Gąska, zwracając arbitrowi uwagę, że zachował się jak cham. Akurat nas masażysta miał tu całkowitą rację, lecz była to musztarda po obiedzie. Smród pozostał, a przed nami  niechybne kary, które czerwono-czarnych czekają. A można ich było uniknąć...

Drugie 45 minut podzielić można na dwie części. W pierwszej rezerwy Ruchu polowały na drugie trafienie i cel osiągnęły. Z kolei w drugiej nasi zawodnicy zaczęli zdecydowanie śmielej atakować, aby złapać z rywalem kontakt. Problem w tym, że ataki te podjęte zostały za późno, bo już przy stanie 0-2. Chorzowianie szanowali już wtedy wynik, niespecjalnie angażując cały zespół w działania ofensywne. Mimo to ukłuli nas po raz trzeci, definitywnie pozbawiając nadziei nawet na utrzymanie emocji do końca (czytaj: ewentualny gol kontaktowy). Wygrał zespół lepszy i z tym się należy bezwzględnie zgodzić. W końcu siedmiu piłkarzy z ekstraklasowym CV różnicę musiało zrobić. Szkoda tylko, że w końcówce doszło do karczemnej awantury, która skończyła się dla nas fatalnie. Bez dwóch zdań odzywka sędziego Lasyka z Bytomia w kierunku Samborskiego była arogancka i bezczelna. Nie od dziś wiadomo, że na porządku dziennym uprzejmości o „wieśniactwie” zdarzają się między piłkarzami. Arbiter meczu nie ma jednak prawa nazywać piłkarzy w taki sposób. Tak się jednak stało i z tego tytułu zagotowało się kilka namysłowskich głów. Rozumiemy oburzenie naszych chłopaków, bo nikt nie lubi być obrażany. Ale z drugiej strony trener Kowalczyk musi o takich sytuacjach ze swoimi podopiecznymi porozmawiać. Bo zwyczajnie nie stać nas na to, aby w przypływie niepotrzebnych emocji – i przy definitywnie rozstrzygniętym wyniku – narażać się na dodatkowe straty osobowe. A tak właśnie będzie po meczu w Chorzowie, bo kary czekają nas nieuniknione. Samborski? Możliwe i trzy mecze zawieszenia. Zajączkowski? Co najmniej dwa. I co nam to da? Zupełnie nic, a ściślej absencje, bo z powodu jednego „wieśniaka” (czytaj: słowa) tracimy dwóch ważnych „walczaków” (czytaj: piłkarzy). Prosty rachunek ewidentnie wskazuje, że to matematyka mocno dla nas nieopłacalna. I nie pomogą tu nawet miłe słowa gospodarzy po meczu, że Start był jedną z niewielu drużyn na obiekcie Ruchu, który w tym sezonie chciał w III lidze grać z „Niebieskimi” w piłkę... Niesmak pozostał. [KK]

Zaloguj się aby móc dodawać komentarze
Komentarze | Dodaj własne
  • Brak komentarzy