Drugi sparing w zimowym okresie przygotowań drużyna czerwono-czarnych rozegrała w Kępnie. Rywalem podopiecznych Bogdana Kowalczyka była Polonia, w której kilka lat
wcześniej nasz coach miał okazję pracować. Sentymentów jednak na boisku nie było. I nie chodzi o ich brak ze strony trenera. Wręcz przeciwnie, wstydliwy wynik końcowy, to efekt utarcia nam nosa przez piłkarzy na co dzień występujących w klasie okręgowej.
Podobnie jak przed tygodniem, również w sobotę namysłowianie wybrali się na mecz w mocno okrojonym składzie. Absencja wielu podstawowych piłkarzy staje się zjawiskiem niepokojącym, na które sztab szkoleniowy musi jak najszybciej znaleźć rozwiązanie. Tej zimy bowiem ani razu nie udało nam się rozegrać meczu w zestawieniu choćby zbliżonym do ligowego. Szok dla licznej publiki musiało robić porównanie piłkarskiego potencjału. Dużo niżej notowani rywale rotowani byli przez trenera (w liczbie ponad 20-tu graczy) co tercję. Z kolei w drużynie czerwono-czarnych doszło raptem do jednej, do tego wymuszonej zmiany (odczuwającego uraz z piątkowego treningu Zalwerta po półgodzinie zmienił Sieczka).
Trenerzy obu zespołów umówili się na trzy tercje 30-minutowe. Pierwsza z nich zakończyła się wynikiem bezbramkowym. Na boisku dominowała wówczas walka. Nie jest to jednak specjalnym zaskoczeniem, gdyż niewielkie rozmiary sztucznej płyty w Kępnie nie pozwalają na rozciągnięcie gry. W premierowych 30 minutach zawodnicy obu zespołów nie stworzyli sobie ani jednej klarownej okazji bramkowej. Większość akcji kończyła się przed szesnastką, a jeśli już piłkarze decydowali się na strzały, to albo były one niecelne, albo bramkarze nie mieli z nimi kłopotów.
Druga tercja źle zaczęła się dla namysłowian, którzy już po czterech minutach stracili gola. Strzał zza pola karnego oddał Foryś, a futbolówka tuż przy słupku – bez reakcji ze strony Kuleszki (sam zainteresowany przyznał po meczu, iż był przekonany, że futbolówka minie słupek – przyp. aut.) – wtoczyła się do bramki. Czerwono-czarni próbowali odpowiedzieć w 38’, gdy po jednej z płynnych akcji Jordan otrzymał podanie na 17-tym metrze. Powracający po kontuzji zawodnik minął jeszcze jednego z rywali, po czym oddał kąśliwy strzał przy słupku. Brawa zebrał jednak wyciągnięty jak struna Pieprzyk, który zdołał zagrodzić piłce drogę do siatki. W 41’ poloniści zrewanżowali się akcją, która powinna zakończyć się podwyższeniem wyniku. Sytuacji „sam na sam” nie wykorzystał jednak jeden z przeciwników, nie trafiając w światło bramki. Inna sprawa, że do zagrożenia w ogóle by nie doszło, gdyby nie fatalny kiks Krystiana Błacha (na stoperze zastąpił wspomnianego Zalwerta), który machnął się przy próbie rozegrania. Dużo lepiej zachował się Albert, gdy tuż przed końcem drugiej tercji strzelił na 2-0. Gol Alberta, to właściwie dopełnienie formalności z 8 metrów, po tym jak futbolówka uderzona z dalszej odległości odbiła się od poprzeczki i spadła pod nogi rywala. Niestety, trafienie to poprzedzone było kilkoma błędami taktyczno-technicznymi podczas wyprowadzania piłki z własnej strefy obronnej.
W trzeciej tercji również oglądaliśmy sporo walki. Trzeba jednak przyznać, że wtedy zaczęło dawać o sobie zmęczenie naszych zawodników, uwidocznione zwłaszcza na tle często zmienianych gospodarzy. Mimo to w 72’ strzałem z rzutu wolnego gola kontaktowego zdobył Kamil Błach. Wróciły tym samym nadzieje, że niekorzystny wynik Start zdoła jeszcze odmienić. Tymczasem kilkadziesiąt sekund później Walczak pozbawił nas złudzeń, po tym jak efektownie uderzył z kilkunastu metrów, a futbolówka wylądowała w bocznej siatce. Inna sprawa, że rywal miał zdecydowanie zbyt dużo czasu, aby opanować piłkę i precyzyjnie przymierzyć. Po kolejnych siedmiu minutach wynik brzmiał już 4-1. Za sprawą celnej główki Radefelda (po dośrodkowaniu ze skrzydła trafił do siatki z najbliższej odległości) poloniści przypieczętowali swoją wysoką wygraną.
Wysoki wynik mówi właściwie wszystko. Tymczasem przy większej koncentracji oraz skuteczności nasz zespół mógł osiągnąć korzystniejszy rezultat. Namysłowianie mieli swoje szanse bramkowe (m.in. dwukrotnie pod bramką złe decyzje podejmował Smolarczyk), jednak poza wspomnianym w relacji uderzeniem jednego z braci bliźniaków, futbolówka nie chciała wpaść do kępińskiej świątyni. Inna sprawa, że szukanie usprawiedliwienia na siłę mija się jednak z celem, bo mówimy o sytuacji nietypowej. Uczciwie trzeba przyznać, że w tak eksperymentalnym zestawieniu nasz zespół jest niemal niezdolny do bezbłędnej gry przez 90 minut. W większości młodzi chłopcy futbolu dopiero się uczą i bez wsparcia bardziej doświadczonych kolegów nie są w stanie wiele na murawie zdziałać. A to ile popełnionych błędów wykorzystają rywale, zależy tylko od ich umiejętności. [G, KK]